Dawno długi weekend nie był tak owocny w spotkania i wydarzenia jak miniony. I choć prognoza była średnia, udało nam się wykorzystać w pełni okienka pogodowe. Czerwiec zazwyczaj jest bardzo intensywny, dlatego cieszę się podwójnie, że zaczeliśmy go z przytupem i mam nadzieję utrzymać dobre tempo do samych wakacji.
Dzień Dziecka nie jest celebrowany w Irlandii, więc nie mogliśmy po prostu udać się na jakąś zorganizowaną imprezę plenerową, by ciekawie spędzić czas. Rano, jak w każda sobotę, Króliczkę odstawiliśmy do stajni, gdzie opiekuje się końmi przed zajęciami, a z Chomiczkiem udaliśmy się na targ do Sligo po ekologiczne, domowe ciasteczka-ludziki, które piecze Mary z Bluebell Organic Farm. Dwie paczki ciasteczkowych rodzinek (2+2+kot) to był dopiero początek słodkiej uczty. Popołudniową porą mąż zabrał pociechy do Bundoranu do minilunaparku na dawno obiecaną rundkę diabelskim młynem oraz obowiązkowe lody w rozmiarze XXL. Przy okazji zaliczyli plac zabaw i jeszcze jakimś cudem udało się im naciągnąć tatę na pączki i muffiny, których na szczęście nie mieli siły zjeść, więc zostały na niedzielę. Do domu wrócili dosłownie tuż przed ponownym oberwaniem chmury.
Niedziela upłynęła nam pod znakiem wystawy motoryzacyjnej w naszej wsi. Podczas Benbulben Motor Show zbierane są fundusze na festiwal organizowany przez nasze stowarzyszenie, więc kto z członków miał czas, ten szedł jako wolontariusz pomagać. Mąż pełnił zaszczytną rolę pana parkingowego, ale dość krótko, bo po godzinie parking był już pełny gości. Dzieci samymi samochodami nie były zbyt zainteresowane (samochód amerykańskiego szeryfa wzbudził największy entuzjazm Króliczki, a Chomiczek oczywiście dopadł traktory, których pechowo było w tym roku malutko). Na szczęście zabawa koparkami, jazda na symulatorze i malowanie twarzy wystarczyło, by uznali wyjście na wystawę za udane. Do domu wróciliśmy minutę przed pierwszym z przelotnych deszczy.
Na poniedziałkowy Bank Holiday już nie mieliśmy pomysłu, gdyż chmury gromadziły się od samego rana. I pewnie nie robilibyśmy nic ciekawego, gdyby nie telefon od kolegi, który niespodziewanie był wraz z rodziną na wakacjach w Irlandii. Wiedzieliśmy, że mieli plan przylecieć na zieloną wyspę w tym roku, ale nie mieliśmy pojęcia kiedy dokładnie. To niesamowite, że można kogoś nie widzieć kilka lat, a kiedy się uda spotkać, ma się wrażenie, że od ostatniego spotkania minęło raptem kilka dni. Upływ czasu widać tylko po dzieciach, które tak szybko wyrastają z dziecięctwa i wchodzą w okres nastoletni. Uwielbiam takie nieoczekiwane spotkania, które są jak powiew ciepłego powietrza i odświeżają atmosferę w domu.
Długi weekend za nami i trzeba wrócić do codziennej rutyny. Na dobry początek tygodnia solidny obiad, szczególnie, że pogoda nadal pod psem. Rano jeszcze słońce mamiło nadzieją na ładny dzień, ale ze szkoły Króliczka wróciła z plecakiem na głowie, bo zapomniała zabrać kurtkę przeciwdeszczową. Po tej przygodzie suche ubranie i ciepły obiad na stole stały się kwintesencją powiedzenia „nie ma jak w domu”.
UDKA KURCZAKA PIECZONE Z ZIEMNIAKAMI, CYTRYNĄ I CZOSNKIEM
- 10 udek kurczaka
- 2 cytryny
- 8 łyżek oliwy
- 2 łyżeczki musztardy Dijon
- 1 łyżka octu balsamicznego
- 2-3 szczypty cukru muscovado
- 1 łyżeczka świeżo otartych lisków tymianku
- 4-6 gałązek rozmarynu
- 4 główki czosnku
- 800 g ziemniaków sałatkowych
- sól
- świeżo zmielony pieprz
- 2 łyżki posiekanej natki pietruszki oraz zielenina do podania
Gałązki rozmartnu lekko rozcieramy w moździerzu. Wkładamy do miski, wlewamy oliwę, dodajemy ocet balsamiczny, cukier i listki tymianku, a następnie całość mieszamy. Ścieramy skórkę z połówki cytryny i z tej samej połówki wyciskamy sok. Sok i skórkę dodajemy do marynaty. Z udek kurczaka odcinamy nadmiar skóry, układamy partiami w dużej, szklanej lub ceramicznej misce i każdą partię polewamy marynatą. Pozostałą cytrynę przekrajamy na pół i wszystkie połówki układamy na wierzchu, na zamarynym mięsie. Przykrywamy i wstawiamy do lodówki na całą noc (lub przynajmniej na kilka godzin).
Piekarnik nagrzewamy do 180°C (z termoobiegiem). Z główek czosnku odcinamy cienko czubek. Umyte ziemniaki kropimy na połówki (lub na ćwiartki, jeśli mamy większe sztuki). Czosnek i ziemniaki wkładamy do miski, a następnie zalewamy marynatą odcedzoną z mięsa. Delikatnie mieszamy, by obtoczyły się w tłuszczu, a następnie układamy na największej blaszce z rantem. Wstawiamy na 20 minut do piekarnika.
Podpieczone wyjmujemy z pieca i pomiędzy układamy udka z kurczaka (skórką do góry) oraz gałązki rozmarynu, uzupełniami połówkami cytryny, doprawiamy solą i pieprzem, a następnie wstawiamy do piekarnika na 40-45 minut. Udka kurczaka podajemy wraz z ziemniakami i całymi główkami pieczonego czosnku w towarzystwie zielonej sałatki. Każdą porcję posypujemy posiekaną natką pietruszki.
PS. Czosnek najłatwiej nożem wybierać w całości z łupin i rozsmarowywać na mięsie i ziemniakach.
wygląda mniam-mniam… Jeśli chcesz podeślę Ci trochę słońca, ostatnimi czasy mamy go pod dostatkiem 🙂
LikeLiked by 1 person
Troszeczkę poproszę, w słoiku 🙂
Była taka bardzo popularna książeczka Ireny Gumowskiej z przepisami na przetwory “Słońce w słoikach”. Pamiętam ją z kuchennej biblioteczki mojej mamy 🙂
LikeLike
Dla mnie słońce albo raczej kwintesencja lata w słoikach to konfitury morelowe, ale takie “domowe”. Kolor, aromat, smak przenoszą od razu do słonecznego sadu w którym brzęczą pszczoły. Zawsze trzymam parę takich słoiczków na ciężkie listopadowe dni 🙂
LikeLiked by 1 person
Brzmi wybornie!
LikeLike