Klasyczny hummus (oraz o modnych technikach relaksacyjnych)

hummus-006

Mój troskliwy mąż – zupełnie przypadkiem – postanowił oderwać mnie od garów, bym zadbała o swoje nerwy, które podobno wymagają pilnie ukojenia. Wpadł na to przypadkiem, bo w sklepie ogólnospożywczym znalazł kolorowanki dla dorosłych. Później jeszcze znalazł książki do rysowania wzorków oraz takie z łączeniem punktów. Na każdej napisano, że to wspaniała rozrywka, która odrywa umysł od problemów i pozwala się wyciszyć.

Tę z wzorkami od razu oddałam Króliczce, bo w rysowaniu szlaczków nigdy nie byłam orłem i, szczerze mówiąc, była to wczesnopodstawówkowa mordęga, udręka i tortura. Zabrałam się więc za kolorowanki. Po ukończeniu ok. 70 mogę z całą stanowczością stwierdzić, że bardziej irytują niż uspokajają. Pomijam bezsens działania, ale bardziej mnie relaksuje wieszanie wypranej bielizny, niż kolorowanie w kółko tych samych motywów. Nie chcę powiedzieć, że jest to nudne czy niefajne zajęcie, po prostu mnie nie relaksuje. Łączenie 800 kropek w celu wykonania szkicu piramid egipskich tym bardziej nie odstresowuje. Bolą oczy, kręgosłup, a jak któraś kropka uparcie nie chce się pojawić, to irytacja z miejsca gotowa. Zabawa jest, ale nie relaks.

Wciągają mnie za to krzyżówki – przez cały wrzesień zabawiałam się rozwiązywaniem jolek. Jakoś myśląc o lutnikach z Cremony, łatwiej zapomnieć o codzienności niż podczas kolorowania, gdy ręka mechanicznie wypełnia kontury kolorem, a myśli i tak krążą wokół spraw do załatwienia. Najlepiej jednak ruszyć tyłek z kanapy i porządnie się zmęczyć. Pół godziny intensywnego marszu lepiej łagodzi skutki stresu niż bazgranie po papierze.

Jeszcze lepiej się nie stresować, nie irytować, nie wściekać… Ale jak to zrobić, gdy otwieram piekarnik i znajduję pół kromki oraz okruchy, bo mąż robił sobie wieczorem grzanki… Jak się nie irytować, gdy sięgam po ziele angielskie i znajduję pusty słoik, bo „się zużyło i nie kupiło” – jak się lubi tłumaczyć Pan Zdziwiony… Jak się nie wściekać, gdy się silę na wirtuozerię, a mąż i tak do każdej zupy musi wlać łyżkę maggi, bo zupa bez maggi to nie zupa… Zrobiłam więc sobie hummus, bo nic tak nie relaksuje w kuchni, jak przerobienie czegoś na papkę. Rozbijanie kotletów, rozgniatanie awokado czy zwykłe blendowanie – żywności można uczynić to wszystko, co czasem chciałoby się zrobić kuchennemu intruzowi.

hummus-009

KLASYCZNY HUMMUS

  • puszka ciecierzycy (400g)
  • 2 łyżki oliwy
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 70 g pasty tahini
  • 2 ząbki czosnku

Ciecierzycę przelewamy na sitko, płuczemy i odsączamy. Czosnek obieramy. Wszystkie składniki wkładamy do malaksera i blendujemy na gładką pastę.

hummus-007

PITA Z HUMMUSEM, WĘDZONYM KURCZAKIEM I WARZYWAMI

  • chlebki pita (u mnie z kolendrą)
  • hummus
  • wędzony filet z kurczaka
  • marchewka
  • seler naciowy
  • ogórek
  • mieszanka liści sałatowych i ziół

Sałatę myjemy i osuszamy. Marchewkę obieramy i kroimy w cienkie słupki. Seler dokładnie myjemy i również kroimy w słupki. Ogórek i kurczaka kroimy w plasterki. Chlebki wkładamy do mikrofalówki na 30-40 sekund, po wyjęciu każdy rozcinamy do połowy. Do środka wkładamy liście sałaty i zioła, marchewkę, seler, kurczaka i ogórek. Na końcu dodajemy 2 łyżki hummusu.

11 thoughts on “Klasyczny hummus (oraz o modnych technikach relaksacyjnych)

Add yours

  1. Wybacz,ale niezle sie uśmiałam czytając o bałaganie. Mamy identycznych mezow ,dawno to stwierdzilam .Ja najbardziej sie wnerwiam na śmierdząca i brudna mikrofalowke po podgrzewaniu smierdzacego sera na niby sos.Teraz tez nie dziala mi polska czcionka,wiec wybacz,ale nie mam juz cierpliwosci tego poprawiac .Maz naprawial komputer .Pyszne pity .Kolorowanek tez nie znosze .

    Liked by 1 person

    1. Nasi mężowie są typowymi przedstawicielami swojej płci. Mikrofalówka u nas również wyglądała wiecznie gorzej niż kosz na śmieci, ale mój najnowszy nabytek – plastikowy klosz do podgrzewania potraw z ikei – super się sprawdza. Mam nadzieję, że komputer wkrótce będzie w pełni sprawny. Serdecznie pozdrawiam.

      Liked by 1 person

  2. Puste pudełka po łakociach to specjalność mojego męża również, a dzieci to ochoczo odziedziczyły – nie wiem tylko, czy to się dziedziczy w genach, czy przez naśladownictwo 🙂

    Liked by 1 person

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑