Fasolowe curry z morszczukiem

hake curry 012

Ci z Was, którzy zaglądają tutaj od jakiegoś czasu, doskonale wiedzą, że mąż mój całkiem dobrze daje sobie radę w kuchni. Bardzo lubię, gdy dla nas gotuje, bo naprawdę nie jestem takim typem blogerki, co od rana do nocy siedzi w kuchni, by osiągnąć rekordową ilość wpisów na blogu. Mam tyle innych zajęć, zainteresowań i pomysłów na spędzenie czasu, że kuchnią dzielimy się pół na pół.

Gdy właśnie zostało ustalone, że ma gotować on, a nie ja, zapytał, na co mam ochotę. Miałam na rybę, przytaknął, poszedł do sklepu i wrócił ze stekami. Bo one tak kusiły, takie ładne były, a ryba…, cóż…, pływa pewnie jeszcze w oceanie. Och ty! Steki zjedliśmy – pyszne były, a ryba trafiła na stół kolejnego dnia. Bez zastanowienia, akurat jakiś przepis nawinął się w gazetce z Lidla.

Przepis jest z gazetki z Lidla, ale produkty nie. Bardzo mi się nie podoba, że Lidl oznacza np. ryby, jako „produced in Ireland”, a w praktyce znaczy to, że rybę z końca świata w Irlandii tylko zapakowano. Czytajcie dokładnie etykiety, szczególnie to, co napisano na drugiej stronie drobnym drukiem, i nie sugerujcie się nazwą produktu oraz jego ceną. Na przykład mleko kokosowe w puszce może być wodą z dodatkiem kokosu lub samym ekstraktem z kokosa. W naszym lokalnym sklepie w tej samej cenie  (ok. € 2,30) są trzy produkty ekologiczne – mleko kokosowe, gdzie 75% to ekstrakt z kokosu,mleko typu light, gdzie ekstraktu jest 28% oraz mleko kokosowe, gdzie 99,6% to ekstrakt z kokosu. Nieco tańsze (30-50 centów) są produkty „nieekologiczne” z zawartością ekstraktu w granicach 30-50%. Wszystkie puszki mają 400 ml pojemności i trudno wybrać najlepszy produkt, kierując się etykietką. Szczególnie, że wiele osób wierzy, że produkt opisany jako wersja light jest dla nich lepszy. W przypadku mleka kokosowego produkt light najczęściej otrzymuje się przez dolanie większej ilości wody. Kto chce otłuścić (rozcieńczyć), może spokojnie zrobić to w domu, ale po co kupować wodę za tyle pieniędzy? Kupując mleko kokosowe zwróćcie też uwagę na dodatki – właściwie nie powinno być żadnych. Nie spotkałam jeszcze mleka kokosowego, które by ich nie zawierało, wybieram więc takie, które zawiera jedynie minimalną ilość gumy guar, ale może Wam się poszczęści i znajdziecie mleko w puszce bez polepszaczy.

Ten przydługi akapit jest dla mojego drogiego męża, który uważa, że czytanie etykietek jest zbędne, a zgłębianie się w skład, metody produkcji żywności, jej pochodzenie – to już zupełna strata czasu. Uwierzycie, że posłany na zakupy wrócił z mlekiem w kartonie (nigdy nie kupujcie, to głównie woda z ekstraktem z ryżu lub z sokiem z grejpfruta i mnóstwem innych dodatków, do tego dość drogie)?! Nie chciało mu się poszukać na półkach puszki. Trochę go rozumiem, bo one stoją chyba w czterech różnych miejscach, upchane pomiędzy innymi produktami, i naprawdę trudno znaleźć ten poszukiwany rodzaj, ale pójść na taką łatwiznę… Nie darowałam, posłałam ponownie, chociaż psioczył pod nosem i odgrażał się, że pójdzie do pubu, a nie do sklepu. A potem po cichutku, za moimi plecami porównywał skład tych mlek, bo jeszcze nie dowierzał!

Gorąco zachęcam Was do czytania etykietek, ale nie do szukania sensacji. Nie panikujcie za każdym razem, gdy zobaczycie w składzie jakieś E. E z cyferkami to oznaczenie substancji dodawanych do żywności, także tych naturalnych. Na przykład wspomniana guma guar to E412, a jest pochodzenia roślinnego, nie laboratoryjnego. Takie E960 wystraszy nie jedną osobę, która równocześnie z zapałem słodzi herbatę słodzikiem ze stewi – a to dokładnie to samo. Co ciekawe – oburzamy się na dodatki w żywności, a jednocześnie w ogóle nie zastanawiamy się, ile z nich znajduje się np. w tabletkach – witaminach, suplementach czy zwykłej tabletce od bólu głowy. A chemia w chemii? Kremy, pudry, zjadane wraz z kanapką szminki… A barwniki w ubraniach, które również mogą przeniknąć do naszego organizmu… A powietrze pełne najróżniejszych substancji chemicznych… Jak tu nie zwariować? Przy tych doniesieniach o smogu to nawet bretarianinem nie można zostać (trzeba byłoby chyba wyemigrować do Irlandii). Polecam więc rozsądek i… optymizm. Optymizm Pollyanny. Zawsze szukajcie dobrej strony, bo każdy kij ma dwa końce. I nie dajcie się zwariować!

hake curry 011

FASOLOWE CURRY Z MORSZCZUKIEM

  • ½ kg wyfiletowanego morszczuka
  • 1 puszka fasolki cannellini (400 g)
  • 3 pory
  • 1 puszka mleka kokosowego (400 ml)
  • 15 g świeżego imbiru
  • 2 łyżki masła
  • 200 ml wody
  • 1 łyżeczka miodu
  • 1 łyżka mieszanki curry
  • garść posiekanej natki pietruszki
  • sól
  • świeżo zmielony pieprz
  • ryż

Por myjemy, kroimy w plasterki lub półplasterki. Obieramy imbir i kroimy w kostkę. Rybę kroimy na spore kawałki.

Ryż gotujemy wg instrukcji na opakowaniu. Pokrojone pory przekładamy na dużą, dość głęboką patelnię, dodajemy masło i wodę, stawiamy na dużym ogniu i gotujemy pod przykryciem ok. 5 minut. Zmniejszamy ogień i wlewamy mleko kokosowe, przyprawiamy solą, pieprzem, miodem i curry, dokładnie mieszając. Odsączamy fasolkę i dodajemy do sosu, na końcu wkładamy rybę. Przykrywamy i gotujemy ok. 10 minut (aż ryba się ugotuje).

Podajemy z ryżem, posypując każdą porcję posiekaną pietruszką.

hake curry 013

(nieco zmodyfikowany przepis z gazetki z Lidla)

Nasiona roślin strączkowych na talerzuNasiona roślin strączkowych na talerzu

Jedzmy ryby!

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑